77400.pl pisze:Wrzesień 1939 - czyli na Krajnie za Niemca (cz.13)
Funkcjonariusze Straży Granicznej podczas patrolu. Jeziorki koło Piły, 1939 rok zbiory własne autora (fotografia przekazana przez rodzinę jednego z funkcjonariuszy SG)
1 września obchodzić będziemy rocznicę najazdu Niemiec i Słowacji na Polskę. Przy tej okazji media głównego nurtu tradycyjnie będą skupione jedynie na pierwszym z wymienionych agresorów. Będzie mowa o Westerplatte i innych miejscach, w których polska obrona stawiła czoła niemieckiemu najeźdźcy. Ta narracja zapewne uzupełniona zostanie informacją o pakcie Ribbentrop – Mołotow i sowieckim ataku na Polskę w dniu 17 września. Można założyć z dużym prawdopodobieństwem, że nie pojawią się w tym dniu słowa o agresji Słowacji i Litwy, której wojska 28 października 1939 roku zajęły Wilno i część przylegających do tego miasta terenów. Podobnie pominięty zostanie temat antypolskich wystąpień ze strony mniejszości narodowych. W przypadku Krajny mowa o Niemcach. Ich zachowania niewątpliwie przypominały te, które znamy z krwawych opowieści o Wołyniu.
Główny kierunek ataku niemieckiej IV Armii nastąpił na styku Pomorza i Krajny. Wykonał go XIX Korpus Pancerny gen. br. panc. Heinza Guderiana, który posuwał się w pasie między Człuchowem a Chojnicami. Na prawo od niego (z rejonu Debrzno - Złotów) nacierał II Korpus Armijny gen. piech. Adolfa Straussa. Zadania osłonowe wobec głównego kierunku uderzenia wojsk niemieckich realizował III Korpus Armijny pod dowództwem gen. Curta Hassego (mowa o pasie Złotów – Krajenka - Piła).
Najazd wojsk niemieckich rozpoczął się o świcie 1 września 1939 roku. Znacznie wcześniej do inwazji przystąpili jednak niemieccy dywersanci. Ich celem stały się głównie polskie posterunki graniczne. Niemieccy cywile włączyli się również aktywnie w eksterminację Polaków na zajmowanych przez Wehrmacht terenach.
Stosunkowo najbardziej znanym przykładem „działalności” niemieckich bojówek jest atak na posterunek Straży Granicznej w Jeziorkach koło Piły. Wiąże się z tym heroiczna postawa kpr. Piotra Konieczki, który o godzinie 00:50 rozpoczął obronę granicy państwowej. Potwierdza to meldunek odebrany w polskim sztabie 26 DP, który nadszedł około godziny drugiej w nocy. Piotr Konieczka walczył do końca. Ciężko rannego żołnierza Niemcy dobili kolbami. Niektórzy historycy przyjmują, że był to pierwszy polski żołnierz, który poległ w wojnie obronnej 1939 roku. Warto wspomnieć, że postać kaprala Piotra Konieczki upowszechnił w przestrzeni publicznej ks. Jerzy Ptach - proboszcz parafii w Śmiłowie.
Znacznie mniej rozpowszechnioną historią jest obrona posterunku Straży Granicznej we wsi Zelgniewo. Należy wspomnieć, że miejscowość obecnie przynależy administracyjnie do gminy Kaczory (powiat pilski). Przed wybuchem II wojny światowej wieś była oddalona zaledwie o 3 km od granicy z III Rzeszą. Właśnie z tego powodu umiejscowiono w jej obrębie posterunek Straży Granicznej. Służbę w nim pełniło 7 funkcjonariuszy. Zelgniewo nie było miejscowością jednorodną pod względem etnicznym. Mieszkała tu bowiem znaczna liczba Niemców. To właśnie niektórzy z nich, wsparci swoimi pobratymcami z okolic (m.in. z Głubczyna), przystąpili do działań zbrojnych na kilka godzin przed wybuchem wojny.
Pierwszym celem ataku stały się zabudowania Franciszka Peksy, w których znajdowała się Poczta Polska. W nocy z 31 sierpnia na 1 września 1939 roku budynek został podpalony. W wyniku tego ataku rannych zostało dwóch funkcjonariuszy SG. Podobny los spotkał dom Antoniego Czuki, który był sołtysem Zelgniewa i jednocześnie prezesem Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”. On i jego rodzina ukryli się podczas ataku i nie ponieśli uszczerbku na zdrowiu. Tej nocy pobito również Andrzeja Burego – stróża wiejskiego, który później został zamordowany przez Niemców w niemieckim obozie koncentracyjnym w Oranienburgu. Wrzucono też granat do pomieszczenia, w którym stacjonowali członkowie Obrony Narodowej. Te wydarzenia wpisały się w atak na posterunek polskiej Straży Granicznej, który nastąpił około pierwszej w nocy. Placówki bronili funkcjonariusze SG i rezerwiści.
Bilans walk o Zelgniewo to prawdopodobnie jeden zabity po stronie polskiej (poległ Aleksander Gulczyński – syn miejscowego rolnika) i czterech zastrzelonych po stronie niemieckiej. Tajemnicą pozostaje też liczba rannych. Na tym jednak nie koniec, bo historia obrony Zelgniewa dopisała swój tragiczny epilog. Jego początek stanowi podejście sił Wehrmachtu od strony Głubczyna (w trakcie marszu żołnierze tej formacji zamordowali Kazimierza Batora ze wsi Maryniec). Dynamicznie rozwijająca się sytuacja spowodowała, że funkcjonariusz SG Szczepan Ławniczak (pochodził z okolic Ryczywołu) próbował ewakuować się na motocyklu. Na swoje nieszczęście wpadł w zasadzkę zorganizowaną przez Niemców z Zelgniewa. Poturbowany funkcjonariusz schował się w stodole. Napastnicy znaleźli go jednak i siekierą roztrzaskali mu głowę (inna relacja mówi, że został zamordowany siekierą na drodze, następnie zawleczony do stodoły). Tragiczny los dosięgnął również niektórych z tych funkcjonariuszy, którzy w miarę bezpiecznie opuścili Zelgniewo. Trafili bowiem do obozów koncentracyjnych i tam zginęli (np. Marceli Nowak). Zaskakujący jest fakt, że w październiku 1939 roku powrócili do Zelgniewa dwaj funkcjonariusze SG: Łoboda i Swiniarek. Po przybyciu zostali zatrzymani przez miejscowych Niemców, bici przez dwa dni w remizie, a następnie odesłani do Piły i oddani w ręce Gestapo. Józefowi Swiniarkowi udało się przeżyć wojnę. Antoni Łoboda został natomiast rozstrzelany przez Niemców. Egzekucja miała miejsce w Bydgoszczy 28 stycznia 1940 roku.
Należy wspomnieć, że aktywność niemieckiej ludności cywilnej, tuż przed wkroczeniem Wehrmachtu, nie ograniczała się tylko do ataków na posterunki graniczne (Jeziorki, Zelgniewo, Kaczory, Stare i in.). Miały też miejsce inne formy sabotażu. Przykładem przecinanie linii telefonicznych. Takie zdarzenie miało miejsce m.in. w Kaczorach.
Po wkroczeniu wojsk Wehrmachtu niektórzy Niemcy z Krajny włączyli się w zbrodniczą działalność w ramach tzw. Samoobrony (Selbstschutz). To właśnie na konto tej organizacji zapisano szereg mordów, których dokonano na Polakach w pierwszych tygodniach trwania II wojny światowej. Na Krajnie do rangi symbolu urosła martyrologia duchowieństwa z Górki Klasztornej. Odpowiedzialność za tę zbrodnię ponoszą m.in. cywile z Łobżenicy. Przewodził im Harry Schulz.
Członkowie łobżenickiego Selbstschutzu brali udział m.in. w rozstrzeliwaniu polskich patriotów w Paterku koło Nakła nad Notecią. W zasadzie słowo „rozstrzeliwanie” stanowi zbytnie uproszczenie. Dowodzą tego protokoły z ekshumacji, które odbyły się od 2 do 7 lipca 1945 roku. W dokumentach mowa, że ofiary miały połamane żebra i rozbite głowy. Wskazuje to jednoznacznie, że zostały zamordowane poprzez uderzenie tępym narzędziem. Co więcej, wydobyto 16 korpusów bez czaszki. Powody? To pytanie pozostaje otwarte. Warto w tym kontekście przytoczyć fragment z książki ks. Zachariasza Kruża „Swastyka nad Górką Klasztorną”. Mowa w nim bowiem o Niemcu nazwiskiem Wembler, który rzekomo miał się chwalić, że rozpłatał szpadlem głowę jednej z sióstr zakonnych.
Zbrodniarzom pochodzącym z Łobżenicy i najbliższych okolic przypisuje się dokonanie 186 morderstw. Nie ulega wątpliwości, że jest to niepełna liczba. Katów z Łobżenicy cechowało przy tym ogromne zwyrodnialstwo. Przykładem kaźń Anny Jaworskiej (z domu Nowicka). Kobieta przyszła na świat w miejscowości Skic koło Złotowa. Przed wojną mieszkała w Liszkowie (gmina Łobżenica). Właśnie w tej miejscowości została wraz z mężem Antonim aresztowana przez Niemców. Początkowo małżeństwo przetrzymywano w biurach obszarnika von Witzlebena i poddawano torturom (m.in. Annie wlewano wrzątek do ust, Antoniemu zaś wybito wszystkie zęby). Następnie 22 listopada przewieziono ich do Górki Klasztornej. Na terenie tego najstarszego Sanktuarium Maryjnego w Polsce, Anna Jaworska została rozerwana żywcem przez grupę Żydów. Stało się tak z rozkazu Harrego Schulza. Naocznym świadkiem tego bestialskiego wydarzenia był Jan Topór, który cudem uniknął śmierci. To właśnie on po wojnie stwierdził, że jedną z przyczyn tak bestialskiego potraktowania Anny Jaworskiej było wykrycie przez nią, jak młodzież niemiecka z okolic Łobżenicy organizowała się przeciwko Polsce (odbywali ćwiczenia z bronią, która ukryta była na cmentarzu). Śmierć z rąk niemieckich sąsiadów poniósł także Antoni Jaworski, który został rozstrzelany. Tego dnia zamordowano także grupę innych osób. Ponownie należy przytoczyć fragment powojennych zeznań Jana Topora, w których mówił m.in., że Harry Schulz trzymał małe dzieci za nóżki w lewej ręce i strzelał do nich w główkę z browninga. Widział też jak jedna z kobiet urodziła tuż przy wykopanym dole dziecko. Harry Schulz kopnął nowo narodzone dziecko do grobu, a matkę zaraz potem zastrzelił.
Polacy byli bestialsko mordowani przez swoich niemieckich sąsiadów zgrupowanych w lokalnych formacjach Selbstschutzu także w wielu innych miejscach na Krajnie. Najbardziej masowy charakter miały zbrodnie dokonane w Karolewie (powiat Sępólno Krajeńskie). We wspomnianym majątku zamordowanych zostało w około 2000 osób (według ustaleń IPN, co najmniej 1781). Oczywiście są to dane szacunkowe. Eksterminacją kierowali Niemcy z Więcborka: Herbert Ringel (z zawodu tapicer) i Karl Friedrich Marquardt (z zawodu stolarz). Ich pomocnikami byli głównie okoliczni Niemcy. Mowa o przedstawicielach różnych grup społecznych. O umieszczeniu Polaków w obozie decydowali między innymi: Herman Lütke von Ketelhodt właściciel majątku Sośno, Hans Jurgen Fritz von Wilckens właściciel majątku Sypniewo, Werner Foedisch właściciel majątku Rogalin, Ernest Karl Wolter pastor w Więcborku oraz miejscowi volksdeutsche. Adaptacji zabudowań Karolewa na potrzeby obozu dokonał rządca majątku Otto Karl Bonin.
Więźniowie przetrzymywani byli w pałacowych piwnicach oraz w budynkach gospodarczych majątku. Posadzka w piwnicach była celowo wysypana potłuczonymi butelkami. Miało to zwiększyć cierpienie osadzonych. Nie była to jednak jedyna tortura. Powszechne było np. bicie uwięzionych. Używano w tym celu m.in. stalowych sprężyn, zaszytych w skórze kul ołowiu lub łańcuchów okręconych drutem kolczastym. Rodzajem szykany była też niewolnicza praca świadczona na rzecz okolicznych Niemców. Przeznaczeni na śmierć Polacy byli z reguły rozstrzeliwani. W tym celu wyprowadzano ich z zabudowań majątku Karolewo do pobliskiego lasu. Drogę do miejsca kaźni z reguły przemierzali biegiem. Celem tego zabiegu było doprowadzenie ofiar do skrajnego wyczerpania. Śmierć była zadawana również za pomocą silnych uderzeń w głowę oraz odrąbywanie jej łopatą. Zamordowanych chowano w wykopanych trzech rowach.
Zdecydowana większość oprawców z Krajny uniknęła poniesienia odpowiedzialności za swoje czyny. Czasami działo się to z dość kuriozalnych powodów. Przykładem Otto Jankowski (właściwe nazwisko Otto Schulz), który 23 lutego 1946 roku został zatrzymany przez PUBP w Wyrzysku i osadzony w tamtejszym areszcie. 25 maja 1946 roku budynek ten na moment przejęli członkowie Antykomunistycznego Podziemia. W wyniku tej akcji uwolniono m.in. Polaków prześladowanych przez komunistów. Przy okazji opuścił je również mówiący po polsku Otto Jankowski, który prawdopodobnie przedostał się do RFN. Warto podkreślić, że w tym kraju swój żywot kończyło wielu niemieckich zbrodniarzy, często ciesząc się autorytetem do ostatnich swoich dni. Zdecydowana większość niemieckich oprawców z Krajny nie stanęła więc przed sądami. Były jednak wyjątki od tej zasady. Przykładem Harry Schultz, którego przypadkowo zauważył Antoni Warpiński – mieszkaniec Kościerzynki koło Łobżenicy. Jego donos sprawił, że 3 sierpnia 1953 roku Schultz został aresztowany (ukrywał się na terenie Szczecina), skazany na karę śmierci i powieszony (2 lutego 1954).
Czy na Krajnie żyli także inni Niemcy, którzy nie ulegli sloganom lewicy nazistowskiej i w 1939 r. zachowali się lojalnie wobec władz II RP oraz Polaków? Chciałbym poznać i opisać takie przypadki. Zakładam bowiem, że i tu mógł żyć człowiek podobny do niemieckiego pastora Helmuta Boecklera, który administrował parafią ewangelicką w Górnej Grupie. Uratował on od śmierci ks. Alojzego Ligudę - rektora Domu Misyjnego w Górnej Grupie koło Świecia. Niestety, na razie znam tylko osoby pokroju pastora Ernsta Karla Woltera (komendant Selbstschutzu w Więcborku) oraz niemieckich kobiet z Kreis Flatow, które zachęcały do kastracji księdza Swinarskiego Poraja z Czarnkowa – więźnia niemieckiego obozu w Lipce Krajeńskiej.
Piotr Tomasz
Zapraszam do kontaktu. Takż nadsyłania wspomnień krewnych i innych materiałów.
Mój e-mail:
gp-zlotow@wp.pl
źródła:
Zbiory własne autora
Postanowieniu IPN sygn. akt: S 8/11/Zn z dnia 22. 09. 2014 roku o hitlerowskim obozie zagłady w Karolewie i jego ofiarach i katach,
http://gazetawiecborska.eu/
T. S. Ceran, Paterek 1939, Bydgoszcz – Gdańsk – Warszawa 2018
ks. Zachariasz Kruże, Swastyka nad Górką Klasztorną, Górka Klasztorna 1987
Z. Szymankiewicz, Mogiła kpr. Piotra Konieczki w Śmiłowie, Kronika Wielkopolski, Poznań 1992
T.S, Ceran, Zbrodnia Pomorska 1939, Bydgoszcz – Gdańsk – Warszawa 2019
W. Rezmer, Armia "Poznań" 1939, Warszawa 1992
W. Stanisławski, Napad na placówkę, Tygodnik Pilski nr 37, 13 września 1987
Źródło: www.77400.pl
Data wydania: 27 sierpnia 2021